Regres Barcelony w Lidze Mistrzów jest widoczny, jeśli odniesieniem są trzy ostatnie sezony po sukcesie na Wembley. Przez porażkę w kwietniu 2012 roku z Chelsea na Camp Nou, po zeszłoroczne 0:7 z Bayernem, aż do porażki z Atlético w ćwierćfinale. Po raz pierwszy po siedmiu latach okazuje się, że Barcelona nie zagra w półfinale Ligi Mistrzów.
Zły były trener, jego decyzje, ironie na konferencjach, przewidywalne zachowania na ławce oznaczające jego niemoc, nieumiejętność zastosowania własnych wariantów w sytuacjach awaryjnych. Ten człowiek jeszcze nie rozumie kultury piłkarskiej Barcelony i jeśli ma alternatywy w własnym zespole, to ich do tej pory nie pokazał. Przez Argentynę po Paragwaj, Martino jest teraz w Barcelonie, a nadal nie ma sposobu na to, jak powinna grać jego drużyna. Tata nie ma żadnego planu, nie pracował z drużyną odnośnie taktyki i ciągle używał tej samej – z czteroma pequeños (Xavim, Iniestą, Ceskiem i Busquetsem). Nie miał sposobu, aby dopasować do tej taktyki Ceska, który pojawiał się w każdym z ważnych meczów nie miał przypisanej pozycji i pojawiał się w różnych sektorach boiska. Bardzo głęboko była ukryta też rola Xaviego. Zbyt dużo pracy i zbyt dużo musiał walczyć także sam Busquets. Tata zdjął Iniestę, bardzo ważną postać, która mogła wtedy jeszcze zadecydować o losach spotkania. Szczęśliwy nie może być też Pedro. Zwłaszcza Alexis, który rozgrywa swój najlepszy sezon w Barcelonie, a nie dostaje wystarczającej ilości czasu na boisku. Raz grają, raz nie.
Od pięciu meczów bez zwycięstwa z Atlético, ale z ognistym Neymarem, który jako jedyny strzelał gole w tych starciach. Upór Brazylijczyka, szczególnie aktywnego w zbiorowym chaosie, kontrastuje z brakiem figury całej Barcelony. Messi nie pozostawił po sobie żadnego śladu w starciach z Atlético. Nie był przydatny wewnątrz ani na zewnątrz pola karnego. Był przesunięty z fałszywej 9 na pozycję prawego skrzydłowego, jak za czasów Rijkaarda. Nie wiadomo co się dzieje, jeśli on jest zły czy zmartwiony, tak jak w zeszłym roku z Bayernem. Wiadomo też, że zmienił się dyskurs trenera: Guardiola mówił, że Messiego trzeba uszczęśliwić i nie pozwolić mu być znudzonym, a Martino w środę powiedział, że nie chciał, aby na Messim opierała się cała gra. Jakby nie rozumiał wagi spotkania i nie przewidział tego, co może się wydarzyć. Nikt lepiej nie wyraża zakłopotania Barcelony niż jej największy atut, Messi.
Lionel i jego koledzy nie pokazali nieposłuszeństwa wobec trenera, w obliczu dobrze zorganizowanego, wyszkolonego i przygotowanego rywala jakim byli Rojiblancos. Czasami czuje się, że Barça gra na autopilocie i tak było we wtorek. Opuszczenie do bezwładności i rutyny. W wielu spotkaniach jakość indywidualna, a także wspomnienie o dominacji, której już po prostu nie ma, bo straciła intensywność, płynność i kombinację niszczyła zespół. Utracili tożsamość, ponieważ posiadanie, pressing i sama szybkość realizacji akcji działa w zbyt powolnym tempie. Czasami robią to dobrze, czasami nie. Nie można żyć w kłamstwie, tak jak robi to Barcelona.
Zarząd wydaje się zabijać czas. Nie może działać. Jest unieruchomiony wygraną na Bernabéu, która prowadzi do złudnego myślenia. FC Barcelona ma bardzo zdolnych piłkarzy, potrafi wygrać mecz i może jeszcze zdobyć tytuł, ale nie o to wszystkim nam chodzi. Oni od jakiegoś czasu nie są w stanie przekroczyć pewnego poziomu i zawsze na koniec celem jest uratowanie sezonu i wygranie jakiegoś pucharu. To forma przepraszania kibiców. Ma miejsce teraz i miało miejsce w zeszłym roku, gdy drużyna była kierowana przez Tito Vilanovę. Nie może to służyć jako pretekst do tak nagannego meczu, jaki został rozegrany na Calderón.
Nie ma w tym pasji, ale jest bezsilność i pośpiech, bowiem FIFA nie pozwala Barcelonie latem na transfery, aby skorygować błędy konstrukcyjne. Problem polega na tym, że właśnie teraz, kiedy na Barcelonę nałożona jest sankcja pojawia się alarm, który sugeruje większe zmiany. Z wzroku zarządu po powrocie do Madrytu można było wyczytać, że poleje się krew. Największymi ofiarami po porażce z Atlético jest mistrz Cruyff i Lo Pelat (chodzi o to, że w czasach dream teamu Ivána de la Peñe nazwali tak Roger, Toni Velamazan, Celades i Jordi Cruyff, gdyż trener nie pokładał w nim zaufania, pomimo że ten grał bardzo dobrze. Teraz ma miejsce podobna sytuacja, gdyż nie wierzy się w Martino. – przyp.red)
Powyższy tekst został napisany przez Ramona Bese, felietonistę El País. Został on przetłumaczony jedynie w celach informacyjnych.
Źródło: ElPais.com