Śmieszą mnie głosy, że Argentyna jest być może najnudniejszą drużyną w finale Mistrzostw Świata. Dodatkowo zwolennicy tej teorii twierdzą, iż Albicelestes dostali się do niego w sposób niezasłużony. Wyłączcie Football Managera, panie i panowie.
Oglądam regularnie wielkie turnieje piłkarskie od Euro 2004. Widziałem wiele skrajności. Już na dzień dobry zostałem zaznajomiony z klasyczną murarką i dzidą do przodu w postaci Grecji. Byłem też wielokrotnie zaskakiwany niesamowitym zgraniem zespołowym, jednością i efektownością zagrań. Teraz oglądam Argentynę 2014, w wersji wyważonej, skupionej na pojedynczych błyskach gwiazd i skrupulatnej pracy w defensywie. I podobno jest to drużyna żenująca. Dla mnie to zwykłe brednie.
Argentyna jest jednym z krajów, które najbardziej cierpiały w ostatnich latach na Mundialach. Co cztery lata pompowany balon do granic możliwości, mniej lub bardziej efektowna gra i ten sam efekt – góra ćwierćfinał. Jako że od wielu lat sympatyzowałem z tym krajem na Mistrzostwach Świata, mam już dosyć pięknych i dramatycznych porażek. Albo teksańskiej masakry piłą mechaniczną jaką zapewnili podopiecznym Maradony chłopcy Löwa w RPA.
Albicelestes byli zawsze grupą piłkarzy, która zachwycała umiejętnościami w przodzie, a z tyłu zaskakiwała irracjonalnym zachowaniem linii defensywnej. Ostatnim klasowym obrońcą, którego pamiętam był Roberto Ayala. Przed tym Mundialem mówiło się, że zespół Leo Messiego przyjeżdża z najgorszą obroną od lat. Z klocowatym Marco Rojo, tykającą bombą w postaci wolnego Demichelisa, z mało doświadczonym Garayem i nadrabiającym charakterem umiejętności – Pablo Zabaletą. Okazuje się jednak, że da się zjednoczyć tę grupę tak, aby wskoczyła na wyższy poziom. Efekt? Utrata jednej bramki z Bośnią na otwarcie i dwóch w radosnym spotkaniu z Nigerią.
Podopieczni Alejandro Sabelli nie grają efektownie, ale są efektywni. Ciekawa jest sama osoba trenera, który dla wielu przypomina wuefistę. Czasami na odprawach więcej do powiedzenia ma Mascherano niż sympatyczny 60-latek. Według mnie jest to typ trenera, który czasem woli nie przeszkadzać. A to też cenna cecha, kiedy nie masz nic szczególnego do powiedzenia, pozwól zabrać głos swoim piłkarzom. Trener, który nadużywa swojego autorytetu, może osiągnąć efekt odwrotny. Zwłaszcza z takim gwiazdozbiorem jaki z przodu ma do dyspozycji Sabella.
Finału nie byłoby bez Leo Messiego, co jest oczywistą oczywistością, ale dla wielu trudną do przełknięcia. Czekałem na ten moment, kiedy geniusz z Barcelony wreszcie zrzuci etykietkę zawodnika, który traktuje rzekomo kadrę jako coś drugorzędnego w stosunku do klubu. Choć nie przepadam za porównaniami Cristiano Ronaldo z Leo, to już możemy powiedzieć coś otwarcie – Argentyńczyk osiągnął więcej z kadrą na mundialu niż CR7. Nadchodzą czasy, w których hejterzy talentu „Atomowej Pchły” nie będą już mogli wysługiwać się legendarnym argumentem pod tytułem: A co ten Messi osiągnął z Argentyną?
Każda faza gry Argentyny na tym Mundialu ma jakąś swoją historię. Faza grupowa? Leo Messi. 1/8 finału? Leo Messi i Di María. Ćwierćfinał? Odrodzenie Higuaína. Półfinał? Niezniszczalny Javier Mascherano i bohater Sergio Romero. Nie negujmy tego, co osiągnęli już ci piłkarze. Przez lata krytykowani w swoim kraju po licznych niepowodzeniach, teraz wychodzą obronną ręką. Ta drużyna ma świetny skład oraz wielkie osobowości jak El Jefecito, który swoją charyzmą potrafi natchnąć kolegów do wielkich rzeczy. Miło wreszcie widzieć roześmianych Argentyńczyków, zrzucających z siebie presję. Miło widzieć Leo Messiego, który maszeruje po największy sukces w swoim życiu, za który oddałby pewnie parę pucharów z Barcelony.
Na koniec kilka słów. Mam w głębokim poważaniu osoby, które uważają niewątpliwy sukces Argentyny za szczęśliwy splot okoliczności. Kto bronił Holandii rozjechać tę „katastrofalną” drużynę? Wygrała konsekwencja, upór i wiara. Lepiej raz brzydko wygrać, niż po raz kolejny pięknie odpaść. Mimo że na papierze Argentyna 13 lipca ma iluzoryczne szanse, to ten Mundial uczy pokory. Brazylia coś o tym wie. Więc – Brasil, decime que se siente?
Źródło: Własne