To, że Andoni Zubizarreta był złym lub bardzo złym dyrektorem sportowym jest bardziej niż oczywiste. Nie wchodząc w szczegóły, degradacja sportowa najlepszej drużyny świata zajęła Baskowi raptem cztery lata. To wynik godny podziwu, tym większego, gdy do wyjątkowo spektakularnego popisu nieudolności i niekompetencji dodamy soczyste wystąpienia publiczne. Tak, niemal każda wypowiedź „Zubiego” dostarczała wszystkim culés niezbadanego wręcz materiału do kpiny. Żegnaj Andoni, będzie nam brakowało Twoich oratorskich popisów – pisze w liście otwartym w formie publicznego pożegnania Mateusz Bystrzycki, autor książki „Gerard Piqué. Urodzony na Camp Nou”.
Arystoteles, Martin Luther King, Margaret Thatcher, Barack Obama, Pablo Francisco czy Jeremy Gutsche – historia zna wielu znakomitych krasomówców. Ci współcześni są świetnie wynagradzani (w skrajnych przypadkach nawet stoma tysiącami euro za krótkie wystąpienie), inni tylko nagradzani. Brawami lub prestiżowymi wyróżnieniami, w Polsce choćby „Srebrnymi Ustami” programu III Polskiego Radia. Kiedy słuchałem kolejnych przaśnych, obciachowych wynurzeń Andoniego Zubizarrety, jakże pieszczotliwie nazywanego „Zubim”, odczuwałem wewnętrzny żal do Beaty Michniewicz, pomysłodawczyni „Srebrnych Ust”. Idzie o to, że w konkursowych założeniach wykluczyła, że poza nadwiślańskim krajem może wypełniać nasze umysły miodem tak niebanalny erudyta jak Bask właśnie. Dowodów na potoczystość myśli lotny eks-dyrektor dostarczał nam w ostatnim czasie aż nadto. Po niedawnym ligowym pojedynku FC Barcelony z Getafe 53-latek błyskotliwie stwierdził, że „wszystkie punkty są ważne, przyjechaliśmy tu zdobyć trzy, a mamy jeden”. Przytoczona uwaga zadaje kłam tezom, jakoby Zubizarreta nie znał się na futbolu. Otóż, drodzy nienawistni, były już dyrektor sportowy jednego z największych klubów piłkarskich świata wie, że za zwycięstwo przyznaje się trzy punkty, remis zaś pozwala na doliczenie sobie jednego „oczka”.
Ale to nie koniec. Po bezbarwnym remisie na Coliseum Alfonso Pérez były bramkarz Athletic Bilbao zatroszczył się o upadłe morale wszystkich culés i w swoim komentarzu dla telewizji Canal+ postanowił zamieścić element cokolwiek kabaretowy. „Dużo kosztowało nas przystosowanie do godziny meczu i murawy, która nam nie pomagała. Przyjechaliśmy tu po spotkaniu w Lidze Mistrzów, zmieniając chip”, wypalił.
Jeśli Andoni Zubizarreta jest człowiekiem inteligentnym i myślącym, a na chwilę załóżmy, że ta ryzykowna hipoteza ma jakiekolwiek uzasadnienie, powinien przyswoić sobie myśl brytyjskiego polityka George’a Canninga, który powiedział kiedyś, że cała sztuka przemawiania polega na tym, aby wiedzieć, czego nie należy mówić. Tymczasem po meczu z Espanyolem, który wieńczył całotygodniową przepychankę o przyszłość Martína Montoyi, „Zubi” stwierdził: „Bardzo zależy nam na Montoyi, jest dla nas bardzo ważnym zawodnikiem. Ma wszystko. Pracuje jak najlepsi piłkarze, żeby być powołanym”. Najwyraźniej zapomniał, że piłkarz, który „ma wszystko” chwilę wcześniej przebierał nogami, aby opuścić Camp Nou. Na pozycji prawego obrońcy był czwartym do gry, m.in. po jakże utalentowanym i perspektywicznym Douglasie (cóż za spryt barcelońskiego sekretariatu technicznego – zdołał on bowiem ukryć niezwykły talent Brazylijczyka przed całym światem, nikt go przecież nie chciał, brawo!). Co więcej, 53-latek uznał, że nie martwi go brak skuteczności Luisa Suáreza, a gol dla „Papużek” sprawił, że „spotkanie nas zaskoczyło”. Każdy, kto nie dostrzega w tych wypowiedziach wyjątkowo przenikliwego umysłu, zdolnego do najbardziej wysublimowanej analizy rzeczywistości, prawdopodobnie jest elementem osławionej już „czarnej ręki” w białym przecież Madrycie. Wyjątkową niegodziwością jest bowiem wymaganie od dyrektora sportowego klubu z liczbą socios znacznie przekraczającą 100 tys., aby jego publiczne wystąpienia szły w parze z faktycznym działaniem. Wyjątkową niegodziwością jest również oczekiwanie zrozumiałych, przejrzystych reguł postępowania zarządu klubu, którego nadrzędnym celem powinno być dobro FC Barcelony. A już niegodziwością skrajną jest chęć patrzenia klubowej władzy na ręce, kontrolowanie jej działań, zwłaszcza tych, za którymi stoją decyzje wąskiego grona, a nie kompletnego kolegium sprawczego.
Kolejnym dowodem na wyśmienitą krasomówczą dyspozycję Baska był wywiad, jakiego nasz bohater udzielił magazynowi „Jot Down”. Otóż Zubizarreta stwierdził w nim, że nie wydaje mu się, aby „spędził wiele lat w Barcelonie”. Tu były bramkarz „Blaugrany” popisał się zdolnością przewidywania przyszłości. Ale, drodzy nienawistni, najsmakowitszy kąsek rozmowy z „Jot Down” jeszcze przed nami. Otóż „Zubi” ogłosił, że odejście Érica Abidala „pozostawiło spore rany”. Warto przypomnieć, że powyższe słowa wypowiedział ktoś, kto prawdopodobnie w dużym stopniu zdecydował o wygnaniu z Camp Nou doświadczonego Francuza. Co więcej, Zubizarreta w tej sprawie kłamał. I to nie raz. Wszak zanim doszło do wzruszającej konferencji prasowej, na której łzy Abidala mieszały się z kretyńskimi wręcz uśmiechami Sandro Rosella i „Zubiego”, Bask twierdził, że Francuz zostanie w klubie na mocy nowej (sic!) umowy. Nienawistni „hejterzy”, oto kolejna lekcja transparentności.
I jeszcze raz wywiad dla „Jot Down”. „Sukcesy ery Guardioli były możliwe dzięki strzałowi Andrésa Iniesty i szczęściu – obwieścił Andoni. Czternaście trofeów, wielkie wiktorie i unikalny, niepodrabialny styl to wypadkowa incydentu i łut łaskawej fortuny”. Jeśli, jak mawiał Arystoteles, przemawianie to sztuka budzenia wiary, to dzięki Zubizarrecie stałem się ateistą.
I na przywołanych wątpliwej jakości wystąpieniach (tylko z ostatniego okresu) mógłbym zakończyć tę publiczną chłostę, gdyby nie fakt, że prawdopodobnie szczyt intelektualnej ignorancji Bask osiągnął w chwili komentowania sprawy Thomasa Vermaelena po meczu z Valencią. Dla porządku przytaczam obszerny fragment tej jakże wyrafinowanej wypowiedzi: „(…) To nie jest rozczarowanie. Wiedzieliśmy, że przychodzi do nas z kontuzją. Zastosowaliśmy proces zachowawczy, wszystko było idealnie. Miał małe pęknięcie i najlepiej było to zoperować. W dniu, w którym zagra, spełni się to, co mówiłem (że Vermaelen będzie wkrótce gotowy do gry – przyp. red.). Kiedy będzie miał zagrać, zrobi to. Nie potrzebuje procesu adaptacji. Jest przystosowany do gry pod presją. Nie powiedziałem, że będzie grał w najbliższym meczu. Nie wiedziałem, że coś takiego się wydarzy. Myśleliśmy, że będzie mógł grać wcześniej”. Całość okraszona była sformułowaniem, że Blaugrana nie kontrolowała niedawnego spotkania na Estadio Mestalla, ale „rywal pozwolił nam dominować”. Dominacja bez kontroli, czyli wyższy poziom analizy boiskowych wydarzeń.
Kiedy Leo Messi pobił rekord Telmo Zarry, na tablicy świetlnej Camp Nou wyemitowano film z gratulacjami pod adresem Argentyńczyka. Słowa Zubizarrety i Bartomeu zostały wygwizdane przez zgromadzonych na stadionie kibiców. „Akceptuję krytykę. W Barcelonie ciągle jesteś obserwowany, zwłaszcza, gdy wszystko się kwestionuje. Najważniejsze jest to, że Camp Nou cieszyło się meczem, a ja udałem się do domu usatysfakcjonowany spotkaniem i z uśmiechem Leo Messiego w głowie”, skomentował to niefortunne wydarzenie nasz eks-dyrektor. Po czym nowym szefem departamentu ds. komunikacji katalońskiego klubu został Albert Soler. Najwyraźniej zapomniano, że kwestia niewystarczających kwalifikacji umysłowych nie podlega departamentom, rozporządzeniom czy długofalowym strategiom.
Po porażce z Realem Madryt „Zubi” stwierdził, że „to nie wstyd”. Dodał również, że „nie znajdujemy się w złym momencie”. Trudno o większy policzek dla wszystkich culés. Wewnętrzne oswajanie się z przegraną z odwiecznym rywalem jest niedopuszczalne. To zdrada ideałów, które legły u podstaw założenia FC Barcelony (Joan Gamper właśnie przewraca się w grobie). W dzisiejszym sporcie mentalność zwycięzcy oraz skłonność do autokrytyki są niezbędne, aby móc rywalizować z najlepszymi. Tymczasem Zubizarreta, nie pierwszy zresztą raz, bagatelizował porażkę, uskuteczniając czołobitne pokłony przed Królewskimi. W takich chwilach przypomina się refren pewnej kabaretowej melodii: „Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie, co by tu jeszcze spieprzyć?”.
Ale nie zapominajmy, że Bask czerpał wzorce z największych mówców w historii. Winston Churchill mawiał, że dobre wystąpienie powinno wyczerpać temat, a nie słuchaczy. „Zubi” – jak zwykle – coś poplątał i zazwyczaj oszczędzał temat, całkowicie wykańczając słuchaczy. Skalę nieudolności jego czteroletnich rządów oddają euforyczne nastroje, jakie dopadły culés po ogłoszeniu decyzji zarządu FC Barcelony o rozstaniu z Baskiem. A Madryt zapłakał. I całość zdarzenia miałaby nawet charakter żartobliwy, gdyby nie fakt, że dotyczy klubu o 115-letniej historii. To śmiech przez łzy. Żegnaj „Zubi” i już nigdy nie wracaj.
Mateusz Bystrzycki, autor książki „Gerard Piqué. Urodzony na Camp Nou”