Jeżeli data 20 maja 1992 roku jest trwale wpisana w historię FC Barcelony, ponieważ wtedy piłkarze zdobyli pierwszy raz Puchar Europy, to 6 maja 2009 też powinna się tam znaleźć – ekipa Guardioli wróciła z piekła do nieba. Zbawiciel? Nie! Andrés Iniesta.
Był to półfinał Ligi Mistrzów, rewanż na Stamford Bridge po bezbramkowym remisie na Camp Nou. Doliczone minuty to był odpowiedni czas na zadanie ciosu, który uratowałby FC Barcelonę przed odpadnięciem przed finałem tych rozgrywek. Messi z niewiadomych względów nie strzelał, a podal do Iniesty, który huknął ile sił w nodze – Petr Cech nie mógł nic zrobić, jedynie co mu pozostało to patrzeć na trzepotająca piłkę w siatce.
„To był magiczny moment. Traciliśmy wszystko, a nagle byliśmy w finale”, wspomina Iniesta prawie trzy tygodnie później, 27 maja. Ostatecznie FC Barcelona pokonała w finale Manchester United (2-0) na stadionie olimpijskim w Rzymie.
„Pamiętam tylko mrowienie na moim ciele”, dodał pomocnik, który kilkanaście miesięcy później (11 lipca 2010) był autorem innej bramki, która również miała ogromne znaczenie. W finale Mistrzostw Świata w RPA grała Hiszpania z Holandią. W doliczonym czasie gry, w 116. minucie, Andrés Iniesta zdobywa historycznego gola, który dał pierwszy tytuł mistrza świata reprezentacji La Roja.
Patrząc na najbliższą środę, i fakt, że rewanż odbędzie się na Camp Nou, Iniesta na pewno, gdy zamyka oczy widzi tego wspaniałego gola. „Mam nadzieję, że i tym razem wszystko skończy się dobrze”, mówi piłkarz z Fuentealbilli, autor słynnego „Iniestazo”.
Gol Andrésa Iniesty w meczu z Chelsea Londyn:
Gol Andrésa Iniesty w meczu z Holandią:
Źródło: MundoDeportivo.com