Prażące słońce, wspaniały mecz, polskie słownictwo na trybunach, owacje dla Guardioli i kolejne autografy. Tak w skrócie opisać można kolejne dni, które przyszło mi spędzić w stolicy Katalonii.
Kolejne dni mijały pod znakiem wizyt na plaży, próbowania nowych hiszpańskich dań i zakupu biletu na środowy mecz. W międzyczasie udało się zdobyć jeszcze autograf Marca Bartry i zobaczyć kilku piłkarzy pierwszej drużyny, którzy konsekwentnie omijali kibiców szerokim łukiem. Szczególnie szybko ośrodek treningowy opuszczał Gerard Piqué, wspaniale manewrując swoim Audi pomiędzy zdesperowanymi fankami. Największym przeżyciem tygodnia bez cienia wątpliwości było samo spotkanie rozgrywane na Camp Nou. O bilet nie było trudno, choć dwugodzinne stanie w kolejce potrafi być męczące. Już przy kasach stadionu roiło się od koników, chętnych odsprzedać kilka wejściówek. Na zapłacenie większej sumy pieniędzy decydowali się głównie niecierpliwi, którzy mieli już dość upału i gromady ludzi, zapełniających chodniki przy Carrer de la Maternitat. Zarówno w drodze na stadion, jak i na samych trybunach, można było spotkać wielu Polaków, którzy wykorzystali długi weekend majowy do wizyty w Barcelonie. Jednego z rodaków poznałam już podczas zajmowania miejsca w sektorze, gdy na kolokwialne „wku*wia mnie to słońce” ktoś za plecami odpowiedział mi „zaraz zajdzie”. Z przebiegu potyczki szczególnie miło będę wspominać skandowanie nazwiska Guardioli, który z pewnością doceniał gest fanów, mimo wszystko będąc chyba nieco onieśmielonym. Szkoleniowiec Dumy Katalonii za piątym razem w końcu zareagował podziękowaniami. Później bał się jednak wstać ze swojego miejsca na ławce trenerskiej, aby po raz kolejny nie prowokować kibiców do inicjowania tej przyśpiewki. Po zakończeniu meczu zrobiłam jeszcze kilka zdjęć pustoszejącemu stadionowi i spokojnym krokiem udałam się do najbliższej stacji metra. Tam, jak się okazało, czekała mnie jeszcze większa przepychanka. Ludzki korek zrobił się jeszcze przed przejściem dla pieszych, a od tego czasu, do znalezienia się w przedziale minęło mniej więcej 10 minut. Do domu zmierzałam więc z nosem wciśniętym w drzwi oraz ręką, znajdującą się gdzieś między tłumem, błagającą o litość z powodu co chwila łapiącego ją skurczu.
Po kilkunastu godzinach snu (bo tak trudny poprzedni dzień nie mógł przejść bez echa) dostałam wiadomość tekstową od naszej redaktor naczelnej, Natalii, która poinformowała mnie o terminie czwartkowego treningu. Po szybkim prysznicu natychmiast udałam się na przystanek autobusowy, skąd pojechałam do Sant Joan Despi. Kilka minut po znalezieniu się przy tylnym wyjeździe, pokazał się Mascherano. Po pewnym odstępie czasowym niemal jednocześnie z centrum treningowego wyjechali Iniesta, Xavi, Busquets i Puyol. Zaczęłam już nawet wątpić w jakiekolwiek pozytywne zakończenie podróży do sąsiedniego miasteczka. Wtedy ośrodek zaczęli opuszczać zawodnicy rezerw FC Barcelony. I tym sposobem najpierw udało mi się otrzymać autograf Javiego Espinosy, przyszłości naszej pomocy, a następnie Ivana Balliu. Młodzi piłkarze bardzo chętnie składali podpisy i pozowali do wspólnych zdjęć. Później nastąpił kolejny przestój, gdy w końcu moim oczom ukazał się biały samochód Thiago. Starszy z braci Alcántara zatrzymał auto, rozdając autografy kilku zebranym osobom. Obok pomocnika można było dostrzec Jonathana Dos Santosa, jak powszechnie wiadomo – przyjaźniącego się z reprezentantem Hiszpanii. Gdy zawodnicy odjechali, zdecydowaliśmy udać się do głównego wjazdu. Tam jako pierwszy pojawił się Pinto, w okularach sygnowanych znakiem jego wytwórni płytowej. Hiszpański portero był niezwykle wyluzowany, żartując i składając podpisy na wszystkich zdjęciach. Kibice byli oczarowani bramkarzem do tego stopnia, że nim ktokolwiek zauważył, obok niemal niepostrzeżenie przemknął Leo Messi. Jako ostatni z centrum treningowego wyjechał Cuenca. Skoro już pierwszego dnia udało mi się otrzymać autograf Isaaca, tym razem poprosiłam go jedynie o wspólną fotografię. Skrzydłowy po raz kolejny okazał fanom wielką sympatię, spędzając na podjeździe niespełna 10 minut. Nim się spostrzegłam, kolejny dzień przeciekł mi przez palce, zostawiając po sobie pamiątki w postaci podpisów i zdjęć. Sama nie wiem jak wiele oddałabym, aby przedłużyć swój pobyt w Barcelonie. Jednak skoro to niemożliwe, mam tylko nadzieję jak najlepiej przeżyć ostatnie chwile w tym mieście. Wyprawę zamierzam zakończyć sobotnim meczem z Espanyolem, aby w niedzielę do samolotu udać się nie tylko wypoczęta, ale również w pełni usatysfakcjonowana. Trzymajcie więc kciuki i wypatrujcie trzeciej, ostatniej już części relacji z podróży do stolicy Katalonii.
Galeria zdjęć
Relacja z podróży do Barcelony – część I