Jedni uważają, że liga hiszpańska jest najmocniejsza na świecie. Inni, iż to jedynie rywalizacja FC Barcelony z Realem Madryt. Postanowiliśmy zgłębić temat i odpowiedzieć na pytanie: kto ma rację?
Oba hiszpańskie „giganty” wręcz miażdżą swoich rywali w lidze. Real w zeszłym sezonie strzelił osiem bramek Almerii, siedem Máladze, sześć Sevilli i Valencii oraz pięć Athletic Bilbao. Natomiast FC Barcelona pod wodzą Pepa Guardioli w Primera División częściej osiąga rezultat 5:0 niż 1:0 czy 2:1
Manuel Pellegrini, trener Málagi, otwarcie mówi o odpuszczeniu spotkań z Realem Madryt. Chilijczyk uważa, iż nie ma szans wywieźć punktu z Madrytu. „To nie jest nasza bitwa. My musimy skoncentrować się na spotkaniu w najbliższy weekend”, stwierdził Pellegrini. Były szkoleniowiec Realu Madryt miał na myśli mecz z Osasuną, który także przegrał, za co został skrytykowany na forum publicznym. Wszyscy zastanawiali się jak można poddać się bez walki, w szczególności, że Pellegrini to bardzo doświadczony trener. „Kluby nie mogą się skupiać tylko na likwidowaniu akcji rywali. Dlaczego nikt nie chce szukać słabości Realu i Barcelony?”, pyta retorycznie były szkoleniowiec obu tych drużyn, Radomir Antić.
Pomimo wszechobecnej krytyki znalazła się osoba, która poparła Chilijczyka. Na antenie „Onda Cero” José Aurelio Gay stwierdził, iż trener Málagi był po prostu szczery: „mogę zagwarantować, że każdy trener w La Liga myśli tak samo.” Jednak ostrzegał przed doprowadzeniem do sytuacji, w której słabsze drużyny będą odpuszczać spotkania z FC Barceloną czy Realem Madryt, aby uniknąć ewentualnych zawieszeń i kontuzji. „Coś trzeba z tym zrobić”, powiedział Hiszpan. Gdy José Aurelio Gay był trenerem Realu Saragossa w marcu 2010 roku jego drużynie hat-tricka zaaplikował Leo Mesii. Nieco wcześniej poległ również w starciu z Realem Madryt. Mówiąc o całej sprawie, José Aurelio Gay nie miał na myśli obnażenia słabości La Liga. Chodziło mu o dominację Barçy i Realu, które jego zdaniem z podobną łatwością dałyby sobie radę w Premier League.
Wobec dominacji hiszpańskich „gigantów”, która może zagrozić przyszłości Primera División, coraz popularniejsze stają się dyskusje nad stworzeniem Superligi dla najlepszych drużyn Europy. Całą sprawę nagłośnił latem 2009 roku prezes Realu Madryt, Florentino Pérez. „Musimy stworzyć Superligę Europy, aby zagwarantować najlepszą jakość. W Lidze Mistrzów nie zawsze ma to miejsce”, powiedział w wywiadzie dla hiszpańskiej telewizji Pérez. Według prezydenta Realu do Superligi poza klubami z Madrytu i Barcelony powinny dołączyć niemiecki Bayern Monachium, „wielka czwórka” z Premier League – Manchester United, Chelsea, Arsenal i Liverpool oraz włoscy giganci – AC Milan, Inter Mediolan i Juventus Turyn. 68% czytelników „Marki” wolałoby stworzyć Superligę, w której walczyłyby najsilniejsze drużyny Starego Kontynentu, w tym Real i Barça, a w La Liga miałyby grać pozostałe zespoły. Ankieta doskonale pokazuje nastroje wśród piłkarskich kibiców.
Związek Klubów Europejskich (ECA), który liczy sobie 197 drużyn ze Starego Kontynentu, ma podpisane porozumienie z FIFA oraz UEFA do 2014 roku. Prezes ECA, Karl-Heinz Rummenigge, powiedział, iż kluby nie będą musiały grać w rozgrywkach obu federacji. Jednak w wypadku stworzenia Superligi obniżyłyby się dochody rodzimych lig, dlatego pomysł szybko nie zostanie zrealizowany. Dla dobra La Liga i nie tylko wszystko powinno pozostać bez jakichkolwiek zmian.
„Esta no es nuestra liga” – zgodnie jednym głosem wołają właściciele klubów w lidze hiszpańskiej, co w tłumaczeniu na język polski znaczy: „To nie nasza liga”. „Niby wszyscy gramy w La Liga, ale Barcelona i Real są poza zasięgiem”, dodają. Co prawda Deportivo La Coruña zdobyło mistrzostwo Hiszpanii w 2000 roku, Valencia triumfowała w 2002 i 2004 roku, a Real Sociedad (w 2003) i Sevilla (w 2007) miały szansę na końcowy triumf. Dlaczego zatem pojawiają się głosy zdominowania Primera División przez dwa zespoły? Odpowiedź jest bardzo prosta. W Premier League największą szanse na zwycięstwo w tym sezonie mają Manchester City i Manchester United, jednak nie ma sytuacji, że dwa zespoły absolutnie zdominowały ligę. Dwa lata temu Real Madryt pobił swój rekord w ilości zdobytych punktów w La Liga, ale 90 punktów okazało się niewystarczające do mistrzostwa. W ubiegłym roku trzeci zespół ligi hiszpańskiej, Valencia, miał aż 21 punktów straty do drugiego Realu. Sytuacja w Hiszpanii zaczyna być bardzo podobna do tej w Szkocji. Tam również ligę zdominowały dwa zespoły: Celtic i Glasgow Rangers. Ostatnim mistrzem Szkocji (nie licząc wymienionej dwójki) było Aberdeen w 1985 roku, prowadzony jeszcze przez Alexa Fergusona! Po tym czasie nastała era Celticu oraz Rangersów, którzy podzielili między siebie 26 kolejnych tytułów mistrzowskich. Jakby tego było mało, od 1996 roku tylko raz udało się innemu zespołowi zająć drugie miejsce w Scottish Premier League. Tym wyjątkiem był Heart of Midlothian w sezonie 2005/06. Począwszy od lata 2007 roku w lidze szkockiej padło 14 zwycięstw pięcioma i więcej golami, z czego aż 11 należało do Celticu oraz Rangersów. W Hiszpanii w tym samym czasie naliczono 30 podobnych spotkań, 25 było autorstwa FC Barcelony i Realu Madryt. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ani Real ani Barcelona nie widzą w tym żadnego problemu.
Różnice widać również na rynku transferowym. Za Ceska Fàbregasa FC Barcelona zapłaciła 35 mln euro, Daniel Alves kosztował 36 mln, Villa 40, a na Ibrahimovica, który okazał się prawdopodobnie najgorszym transferem w historii Blaugrany, lekką ręką wyłożono 69 mln euro. Wydawać by się mogło, że Duma Katalonii tylko kupuje, jednak nie zapominajmy o wychowankach słynnej La Masii. Víctor Valdés, Gerard Piqué, Cesc Fàbregas, Xavi, Iniesta, Thiago, Sergio Busquets, Isaac Cuenca – wszyscy są wychowankami katalońskiego klubu. Real zamiast wychowywać woli kupować, czego świetnym przykładem mogą być Cristiano Ronaldo kupiony za 94 mln euro, Kaká (65 mln), Ángel Di María (40 mln), Karim Benzema (35 mln), Xabi Alonso, Fábio Coentrão i Pepe, za każdego z nich Królewscy musieli wyłożyć 30 mln euro. Dla dwóch hiszpańskich „gigantów” jeden sukces napędza kolejny. W przypadku innych klubów wyróżnienie się z szeregu prowadzi przeważnie do rozbicia drużyny, bowiem lepsi gracze przechodzą do Barçy, Realu lub wyjeżdżają za granicę. Jednak nie ma co się dziwić. Barcelona i Real to znane na całym świecie marki, praktycznie każdy piłkarz chce grać w ich barwach. Poza tym przejście do czołowej dwójki La Liga skutkuje o wiele wyższymi zarobkami. Juan Mata całkiem niedawno przyznał, iż piłkarze innych klubów doskonale wiedzą, że nie mają szans konkurować z wielką dwójką. „Dla dobra La Liga, liczę, iż również inne zespoły będą w przyszłości miały szansę powalczyć o końcowy triumf”, powiedział zawodnik londyńskiej Chelsea.
Mistrzowie Hiszpanii w ostatniej dekadzie:
2000/01 – Real Madryt
2001/02 – Valencia
2002/03 – Real Madryt
2003/04 – Valencia
2004/05 – FC Barcelona
2005/06 – FC Barcelona
2006/07 – Real Madryt
2007/08 – Real Madryt
2008/09 – FC Barcelona
2009/10 – FC Barcelona
2010/11 – FC Barcelona
Jedynie Valencii w sezonach 2001/2002 oraz 2003/2004 udało się przerwać dominację Barcelony i Realu. Poniżej przedstawiam sytuację w Scottish Premier League, gdzie od lat dominują tylko dwie firmy.
Mistrzowie Szkocji w ostatniej dekadzie:
2000/01 – Celtic
2001/02 – Celtic
2002/03 – Rangers
2003/04 – Celtic
2004/05 – Rangers
2005/06 – Celtic
2006/07 – Celtic
2007/08 – Celtic
2008/09 – Rangers
2009/10 – Rangers
2010/11 – Rangers
Przychody z praw transmisji telewizyjnych również nie są do końca sprawiedliwe. Każdy klub negocjuje tylko i wyłącznie w swoim imieniu. Rok temu Barça i Real dostały od telewizji po 125 mln euro, na drugim biegunie znalazły się Hércules, Levante, Málaga, Real Sociedad i Sporting Gijón, które otrzymały po 15 mln. Różnica pomiędzy pierwszymi a ostatnimi drużynami w La Liga jest diametralna. Dla porównania przedostatnia drużyna poprzedniego sezonu Premiership, Blackpool, dostała 24 mln mniej od mistrza – Manchesteru United (odpowiednio 44 i 68 mln euro). Hiszpańskie „giganty” zarabiają na telewizji prawie trzy razy tyle co Czerwone Diabły! „Małymi krokami nasza liga zamienia się w Scottish Premier League”, stwierdził dyrektor sportowy Sevilli, Ramón Rodríguez Verdejo. Eduardo Bandrés, prezes Realu Saragossa, określił ligę hiszpańską, jako „najnudniejszą na świecie”. Możnaby rzec, że poza Barceloną i Madrytem, piłka w Hiszpanii praktycznie nie przynosi zysków. W minionym już sezonie 18 z 20 klubów La Liga zaprezentowało wspólną propozycję nowej umowy odnośnie podziału pieniędzy z praw do transmisji telewizyjnych. Część środków miałaby być odłożona w celu ochrony przez bankructwem zespołów, które spadną do drugiej ligi. Początek zmian nie rozwiąże jednak problemu duopolu w Hiszpanii. Nowa umowa zwiększyłaby całkowite zyski, lecz nie ma co liczyć, że wszystkie kluby otrzymają tyle samo pieniędzy. 45% miałoby zostać podzielone pomiędzy 16 klubami La Liga, 11% dostaną Atlético Madryt i Valencia, pozostałe 35% rozdzielą między sobą FC Barcelona i Real Madryt. Fernando Roig, prezydent Villarrealu, stwierdził, iż „To nie jest normalne, kiedy dwa kluby zarabiają 15 razy więcej od innych i praktycznie nic się z tym nie da zrobić. Brakuje nam jedności. Jeśli to się nie zmieni, zabijemy hiszpański futbol”. W znacznie ostrzejszych słowach wypowiedział się prezydent Sevilli, José María del Nido: „Na miłość Boską, czy jest jakiś kibic, który nie stwierdzi, że nasza liga jest zdradzana, prostytuowana i skorumpowana? La Liga jest największym gównem na świecie. To liga z trzeciego świata, w której dwa kluby zabierają pieniądze pozostałym”. Pomimo bardzo kontrowersyjnej wypowiedzi nie sposób się z nim nie zgodzić odnośnie kwestii finansowych.
W ubiegłym sezonie kibice Deportivo La Coruña wywiesili transparent: „Nie chcemy w Hiszpanii ligi szkockiej”. Były dyrektor generalny Realu Madryt, Jorge Valdano, stwierdził, że jeszcze przyjdzie taki czas, kiedy oba hiszpańskie „giganty” odłączą się od La Liga. Ale czy aby to już się nie stało?
Źródło: Fourfourtwo, weszlo.com, dailymail.co.uk, guardian.co.uk, własne