Pierwszy z kluczowych pojedynków obecnego sezonu zakończył się porażką. Teraz czeka nas rewanżowe spotkanie w półfinale Ligi Mistrzów. Dziewięćdziesiąt minut, które pozwoli nam na zachowanie naszego marzenia o triumfie w finale Ligi Mistrzów. Ale żeby je zrealizować, trzeba najpierw do tego finału dojść. Na drodze po raz kolejny staje nam Chelsea Londyn.
Barcelona nie obroni tytułu mistrza Hiszpanii, to jest na 99% pewne. Mistrzostwo po raz pierwszy od czterech lat trafi ponownie do stolicy, do Madrytu. Jednak nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że Duma Katalonii, prawie doścignąwszy rozpaczliwie uciekający Real, oddała to trofeum praktycznie bez walki w bezpośrednim pojedynku. Drużyna Pepa Guardioli zagrała bez pomysłu, bez charakteru, jeszcze gorzej niż tydzień temu w Londynie, gdzie niekorzystny wynik zawdzięcza tylko i wyłącznie nieumiejętności posłania piłki do bramki w łatwych sytuacjach. Taktyka z trzema obrońcami zawiodła w meczu z trudnym rywalem. Znowu.
Sam trener po bolesnej porażce z Realem tłumaczył swój zespół, jednakże już przecież wcześniej twierdził, że Barça nie ma szans na mistrzostwo w tym sezonie. Tak sobie gadał? A może po prostu widział co się dzieje. Że jego nieprzygotowany odpowiednio do sezonu zespół jedzie już ‘na oparach’, na resztkach, a wszystko co dobre do tego czasu zawdzięczał tylko Leo Messiemu, który jednak w najważniejszych spotkaniach tego sezonu także zawodzi. Czyżby i jemu, tak jak zmienianemu wcześnie w drugiej połowie Xaviemu czy Fàbregasowi, również już kończyły się siły? W jego przypadku byłoby to całkiem zrozumiałe, bo Argentyńczyk eksploatowany jest niesamowicie. Przed końcówką sezonu to wszystko rokuje źle, bardzo źle…
Czy wystawiając Tello i Thiago na Gran Derbi, jednocześnie dając odpocząć Alexisowi i Fàbregasowi, Guardiola wszystko podporządkował jednak Lidze Mistrzów? Cóż, wiele osób tak twierdzi, ale czy rzeczywiście Pep postanowił odpuścić El Clásico? Ciężko sobie to wyobrazić… Niemniej jednak, jeśli naprawdę tak było, to szkoleniowiec Barcelony stąpa po naprawdę kruchym lodzie, szczególnie jeśli Blaugrana ostatecznie nie ogra The Blues i nie znajdzie się w monachijskim finale. We wtorkowym starciu na Camp Nou na pewno zobaczymy najsilniejszy możliwy skład, który najprawdopodobniej będzie wyglądał identycznie, jak jedenastka wystawiona przez Guardiolę na Stamford Bridge, bowiem nikt (poza wyłączonymi do końca sezonu Villą i Abidalem) nie narzeka na żadne dolegliwości zdrowotne. To teraz nadszedł czas na zobaczenie najsilniejszej Barçy w tym sezonie. Bo jak nie teraz to kiedy? Mamy cieszyć się co najwyżej z Pucharu Króla, podczas gdy największy rywal zwycięży nie tylko w Hiszpanii, ale być może też w Europie? To by było bolesne, bardzo bolesne dla wszystkich Culés, tak jak kolejne bolesne ciosy w poprzednich sezonach ery Guardioli dostawali „Królewscy”…
A co dokładnie sam Guardiola powiedział po tej porażce? Jak można się było spodziewać, trener odniósł „wrażenie, że zagraliśmy dobry mecz przeciwko potężnej drużynie”. Dodał też, że „niewiele jest rzeczy, za które mogę winić zespół. Byliśmy na tej dobrej drodze przez długi czas. Mieliśmy dużo presji, która zaczynała się już w sierpniu. Mimo to nie poddawaliśmy się”. Z jednej strony można zrozumieć, że utrzymanie się na szczycie z upływem czasu przychodzi coraz trudniej, ale wspomniane pominięcie w wyjściowym składzie w Gran Derbi Alexisa (który przecież zdobył gola) i Ceska nadal zastanawia. Bo to był właśnie ten mecz, w którym należy dać z siebie sto procent i nie oszczędzać już nikogo.
Należy jednak o tym zapomnieć, przynajmniej na razie. Teraz nie ma czasu na wylewanie żali i narzekanie. Teraz trzeba skupić się na tym abyśmy nadal mogli patrzeć na Madryt z góry po zakończeniu tego sezonu, w którym Barcelona zdobyła już trzy tytuły i stoi przed wspaniałą okazją na dołożenie do nich kolejnych dwóch trofeów. Do pięciu zapewne każdy liczyć potrafi, a zdobyte już Supercopa, Superpuchar Europy i Klubowe Mistrzostwo Świata oraz Copa del Rey i Liga Mistrzów, o które walczy Blaugrana to więcej niż Liga, którą niemal już wygrał Madryt. Wszystko jest w naszych rękach, jednak tym razem na drodze stanęła Chelsea Londyn.
I to już nie po raz pierwszy. W półfinale Ligi Mistrzów sezonu 2008/09 Barcelona zdołała pokonać londyńczyków po fantastycznym Iniestazo, którego szukaliśmy także tydzień temu w meczu na Stamford Bridge. Nie udało się. To był mecz zmarnowanych okazji, podobny do tego jaki ujrzeliśmy w sobotę i do wielu innych w tym sezonie. Nikt nie ma najmniejszych wątpliwości, że (mimo trzech zdobytych już tytułów) w obliczu przegranej Ligi ten sezon można uratować tylko Ligą Mistrzów. A Barcelona musi wygrać z Chelsea, choćby „dla dobra futbolu”, jak powiedział były bramkarz Manchesteru United, Edwin van der Sar.
Nie będzie to jednak łatwe zadanie. Przypomnijmy, że żeby wyeliminować Chelsea i znaleźć się w majowym finale Ligi Mistrzów, Barça musi ograć co najmniej dwoma bramkami swojego angielskiego przeciwnika. Jedynie przy wyniku 1:0 będziemy oglądać dogrywkę. Każdy inny niewymieniony rezultat premiuje ekipę Roberto Di Matteo. Możemy spodziewać się, że Chelsea podjedzie pod bramkę autobusem (mówi się także o pociągu) jeszcze większym niż tydzień temu. Najwyraźniej taka właśnie gra była testowana w derbowym meczu z Arsenalem Londyn, który zakończył się bezbramkowym remisem, a taki rezultat uszczęśliwi zepół Di Matteo. Dodatkową motywację na swój zespół zsyła Roman Abramowicz – po triumfie w Lidze Mistrzów Di Matteo ma otrzymać okrągły milion euro, mówi się także o niemałych premiach dla samych zawodników.
Barcelona jednak nie potrzebuje dodatkowej motywacji. Nikomu nie trzeba dodawać, że zwycięstwo w Lidze Mistrzów umożliwi walkę o Superpuchar Europy i Klubowe Mistrzostwo Świata w przyszłym sezonie. Piłkarze Guardioli wiedzą, że albo zostaną w miejscu i dadzą się zniszczyć, albo wygrają i wrócą do światła, zakończą ten sezon w dobrym stylu. Wyjdą z piekła. Mają na to 90 minut.
Joanna Stępień (DumaKatalonii.pl): Po dwóch trudnych spotkaniach, w których piłkarze Pepa Guardioli nie zachwycili, czeka nas kolejny mecz przeciwko Chelsea. Nie powiem nic odkrywczego, jeśli stwierdzę, że moim zdaniem to spotkanie ma z góry ustalony scenariusz. Chelsea kurczowo trzymająca się swojej połowy, bicie głową w mur w wykonaniu Barçy i groźne kontry londyńczyków. Skoro jednak na Stamford Bridge udało nam się stworzyć tak wiele okazji do zdobycia bramki, dlaczego na Camp Nou miałoby być inaczej? Stawiam na optymistyczne 2:0.
Przemysław Kasiura (BlogFCB.com): Guardiola na konferencji prasowej przyznał, że zamierza trzymać się swojego stylu gry jak rzep psiego ogona. Jeśli to prawda to wróżę srogą porażkę Blaugrany w tym spotkaniu. Aczkolwiek jeżeli ta wypowiedź miała zmylić podopiecznych Di Matteo, wówczas liczę na korzystny rezultat. Przez mur angielski trudno będzie się przebić i grając środową, jak i sobotnią piłką Barça ugra jedynie klęskę. Guardiola musi się koniecznie otrząsnąć, wystawić Piqué do obrony, Alexisa na szpic i będzie git. Oby tak było.
Źródło: Własne/BlogFCB.com