Są tacy piłkarze, do których mamy słabość niezależnie od ich poczynań na boisku. Prawdziwy kibic Liverpoolu nigdy nie wyprze się Stevena Gerrarda, fanatyk Romy zawsze stanie murem za Francesco Tottim, a sympatyk Barcelony pozostanie wierny Xaviemu. Dla mnie takim zawodnikiem jest Thierry Henry, który właśnie zakończył karierę w wieku 37 lat.
Zawsze go podziwiałem. Powiedzieć, że jest legendą Arsenalu, najważniejszym trybem „The Invicibles” to jak nic nie powiedzieć. To prawdziwa ikona, człowiek, który będzie wspominany latami, a my mieliśmy przywilej oglądania go przez tyle lat. Ciężko w zasadzie zdefiniować jego zasługi dla futbolu. Henry w życiowej formie był prawdziwym artystą, nie zachowywał się jak klasyczny sęp pola karnego (w stylu Inzaghiego), ale potrafił zdobywać fenomenalne bramki, które na mnie, jako młodym jeszcze fanie piłki nożnej, robiły kolosalne wrażenie.
Wielu ludzi twierdzi, że jego kariera w Barcelonie to pewien niedosyt. Rzekomo nie przekonał wszystkich o swoich umiejętnościach. Dla mnie to bzdura. Henry jest integralną częścią najlepszej drużyny XXI wieku. Nigdy nie zapomnę współpracy trio Henry – Messi – Eto”o. Nigdy nie zapomnę także z jaką łatwością Henry ośmieszał Ikera Casillasa podczas słynnego 2:6 na Bernabéu. Nie da się zapomnieć tego luzu i gracji z jaką poruszał się Francuz na boisku. To coś co albo się posiada, albo nie.
Jego spryt i odwaga były dla mnie czymś wyjątkowym. Niejeden napastnik spanikowałby w sytuacji, w której się znalazł w wyżej wspomnianym 2-6 na Bernabeu. Długie podanie Xaviego było świetne, ale nie na nos. Trzeba było pewnie wyprzedzić Ikera Casillasa i wymierzyć wyrok za jego nie najlepsze wyjście z bramki. To mógł zrobić tylko on. Egzekutor Thierry Henry. Za to dziękuję Henry”emu. To piłkarz dzięki któremu w mojej głowie zawsze pozostaną określone obrazy. Jego specyficzny uśmiech po każdej strzelonej bramce, celebracja goli wspólnie z Messim, salut z Samuelem Eto”o. Francuz zmienił moje postrzeganie futbolu, dodał do niego kolorytu i potwierdził, że można zostać czyimś idolem nawet jeśli nie strzelało się bramek w ilościach zbliżonych do Leo Messiego czy Samuela Eto”o. Henry zawsze już będzie kojarzony z prawdopodobnie najlepszą Barceloną w dziejach, drużyną, która wykreowała bohaterów na lata.
Henry jest dla mnie wzorem do naśladowania. Inspiracją w życiu codziennym i osobą, która przywołuje moje najpiękniejsze wspomnienia z sezonu 2008/2009 i nie tylko. Doceniam każdą chwilę radości jaką sprawił nam „Titi”. Pomimo tego, że to niby tylko niewiele ponad 30 bramek strzelonych, to wszyscy cules powinni być mu wdzięczni za jego wielki wkład w sukcesy ekipy Pepa Guardioli. Sam Henry może czuć się spełniony dzięki Barcelonie, bo wygrał z nią brakujące trofeum – Ligę Mistrzów. I tylko można żałować, że nigdy nie dostąpił zaszczytu otrzymania „Złotej Piłki”. To jednak tylko nagroda. Najlepiej przemawiają obrazy i liczby. Merci, monsieur Henry!
Źródło: Własne