Korowód świętych krów przetacza się przez Camp Nou. Na czele argentyński niziołek, w ślad za nim podąża świta przybocznych ordynansów. Płaszczących się u stóp Lionela parobasów, adoratorów jego talentu, którym ślepy podziw zabronił czynić użytek z darów, jakimi natura w swej hojności obdarzyła również ich, o czym zdają się nie pamiętać. Ze szczytów objętych przywilejem wszechmocnej decyzyjności spoglądają nań dystyngowani panowie, urzeczonym wzrokiem wpatrzeni w tych, których chwała bezpowrotnie przeminęła.
Myślących, że skoro grubaśny portfel groszem śmierdzi na kilometr, to i zwierzchnictwo nad czasem posiedli na własność. I naiwnie wierzących, iż da się zatrzymać wskazówki zegara. Odwagi, by stanąć z prawdą twarzą w twarz, jakoś jednak im brak. Mimo wszystko dziwem to bynajmniej się nie jawi.
Barcelońskich możnowładców mimo wszystko nie winię – wszak z chęcią podążyłbym tą samą ścieżką. Sam z rozkoszą rzuciłbym się w odmęty przeszłości, retrospekcją karmiąc umysł i popadając w euforyczny stan duchowego uniesienia. Wiem jednak, że to niemożliwe. I niegodne zarazem. Niegodne czasów, których przyszło nam doczekać. Odrzucam zaproszenie, ignoruję je. Serce dyktuje jedno, rozum drugie. Wewnętrzna samokrytyka ostatecznie przezwycięża głupotę. Niewdzięczna hipokryzjo, przepadnij! Nadszedł czas, by zmierzyć się z rzeczywistością. Nagą i prawdziwą, nie fikcyjną.
Wzajemny szacunek w katalońskiej szatni pokorą już nie emanuje – ustąpiła ona miejsca monoteistycznej admiracji. Messi to, Messi tamto – toż to bez tego mikrusa żyć się nie da, mawia fałszujący dziś dyrygent podupadłej trupy, Xavi. Za nim te słowa w kółeczko powtarzają do znudzenia jak mantrę pozostali trubadurzy ledwo zipiącej orkiestry. To samo mamrocze pod nosem Iniesta, identycznie, lub w przynajmniej podobnym tonie wypowiadają się Piqué, Busquets, Jordi Alba, uległym wobec zachcianek i humorów Leo zdaje się być także prezydent Klubu. „Ochom” i „achom” nie ma końca.
Jednakże, co za dużo, to niezdrowo. Uzależnienie od cracka z Rosario? Naprawdę, istnieje coś takiego? Zeszły sezon kazał zadać kłam tej bzdurnej teorii. Spowodowana kontuzją absencja Lionela pozwoliła rozwinąć skrzydła grajkom dotychczas skrytym w cieniu największej gwiazdy Blaugrany. Czy zatem nieobecność Messiego wpłynęła negatywnie na postawę zespołu? Czy drużyna przez to cierpiała? A gdzież tam! I choć w owym czasie mierzyła się z przeciwnikami o skądinąd wątpliwej klasie, seryjnie notując hokejowe rezultaty, nie sposób było nie dostrzec zmiany, jaka nastąpiła. Paradoksalnie, to, co miało być przekleństwem, okazało się zbawiennym w skutkach dobrodziejstwem.
Ciąg dalszy nastąpi…
Źródło: Własne